Dlaczego wegetarianie powinni przejść na weganizm. Wegetarianki zresztą też
Wegetarianizm otwiera oko na eksploatację zwierząt hodowanych na mięso i zamyka oko na eksploatację zwierząt hodowanych dla mleka i jaj. Z punktu widzenia etyki to bardzo dziwna postawa, szczególnie jeśli już wiemy, co kryje się za szklanką mleka i jajkami.
Czy można nie wiedzieć, co dokładnie stoi za produkcją mleka i jaj? W naszym społeczeństwie można. Przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, jesteśmy od dzieciństwa karmieni idyllicznymi, niedokończonymi opowieściami. Po drugie, szowinizm gatunkowy spycha na dalszy plan zainteresowanie prawdziwym losem zwierząt, które jako społeczeństwo eksploatujemy.
O co chodzi z idyllicznymi, niedokończonymi opowieściami? To cała produkcja książeczek i filmów dla dzieci, które zapychają naszą wyobraźnię obrazami szczęśliwych krów dających mleko i kur, których naturalną cechą jest regularne znoszenie jajek. Do tego łąka, kwiaty i uśmiechnięty gospodarz. Informacja, że mleko to laktacja, którą poprzedziła ciąża i poród pojawia się rzadko, a jeśli już to nie jest akcentowana i rozwijana. Informacje dotyczące selekcji hodowlanej, która z krów i kur uczyniła maszyny do produkcji mleka i jajek nie pojawiają się już w ogóle. Pozostajemy w błogiej niewiedzy co do faktu, że jeszcze 100 lat temu krowy miały trzy razy mniejsze laktacje niż obecnie i że kury znosiły trzy razy mniej jajek. Dla porównania dodam, że podczas gdy współczesne kury znoszą rocznie 200–300 jaj, to ich dzikie krewniaczki (kurowate) najwyżej paręnaście. Pozostajemy nieczuli (i nieczułe) na choroby wynikające z takiego przeciążenia, bo wydaje nam się, że to matka natura stworzyła „krowę mleczną” i „kurę nioskę”.
Opowieści są niedokończone, bo zwierzęta na kartach książeczek pozostają w wiecznej teraźniejszości – nie starzeją się, nie chorują i nie umierają. Jeśli w ogóle cielę ssie mleko matki, to narrator nie opowiada nam co dzieje się dalej z takim cielakiem (córka krowy, jeśli będzie płodna, podzieli los matki, a syn krowy zostanie podtuczony i zabity w rzeźni). Jeśli krowa z dużym wymieniem pasie się na łące, to narrator nie opowiada nam, że po kilku takich laktacji również skończy ona w rzeźni. Z kolei kury po prostu dziobią sobie trawkę i znoszą jajka. Narrator nie uważa za stosowne napomknąć, że gospodarz nie uśmiecha się już tak szeroko do zwierząt „darmozjadów”. Kury, które przestały znosić odpowiednią liczbę jajek, nie są mile widziane na fermie, gdzie zwierzę musi się opłacać. One także trafiają pod nóż lub jadą do rzeźni. Idylliczne, niedokończone opowieści stosuje się też w reklamie produktów odzwierzęcych. Mamy czuć się dobrze, a produkty mają nam się dobrze kojarzyć. Książeczki i reklama nie nawiązują już w ogóle do współczesnego oblicza ferm, gdzie zwierząt pod „opieką” właściciela jest parędziesiąt lub parę tysięcy.
Równocześnie szowinizm gatunkowy stwarza przestrzeń, w której interesowanie się losem eksploatowanych zwierząt nie jest mile widziane. Wegetarianie, którzy przezwyciężyli szowinizm interesując się zwierzętami hodowanymi na mięso (konfrontując się na przykład z obrazami z rzeźni), popadają znowu w sidła szowinizmu gatunkowego, gdy nie podejmują tematu zwierząt, z których eksploatacji nadal korzystają. To paradoks, który nazywam roboczo „syndromem jednego oka szeroko otwartego i drugiego oka mocno zamkniętego”. Też przez to przechodziłam, więc wiem z własnego doświadczenia, że jest to możliwe. Wiem też, że nie ma to etycznego sensu.
Jakie objawy ma ten syndrom? Pomaga kojarzyć rzeźnię wyłącznie ze zwierzętami hodowanymi na mięso, podczas gdy kończą w niej także krowy hodowane dla mleka, ich dzieci i kury hodowane dla jajek. Pomaga widzieć wyraźnie krzywdę zwierząt hodowanych na mięso i równocześnie umieszczać krowy hodowane na mleko i kury na jajka w wiecznej teraźniejszości (w ten sposób nie myślimy, co je czeka). Syndrom pomaga pomstować z jednej strony na ludzi, którzy jedzą mięso, a z drugiej na wegan, którzy – nie wiedzieć czemu – zrównują kanapkę z wędliną z kanapką z serem żółtym. Syndrom ten pomaga zachować status quo. Robi to dość skutecznie. Wielu ludzi, którzy przeszli na wegetarianizm nigdy nie przechodzą na weganizm, bo uważają to za coś ekstremalnego, niepotrzebnego, nadmiernie ascetycznego, itp. Wielu wegetarian, którzy przechodzą w końcu na weganizm, robią to dopiero po 10, 20 czy nawet 30 latach.
Jeśli sprzeciwiamy się eksploatacji zwierząt, właściwym wyborem jest weganizm, a więc w praktyce dieta roślinna, odzież bez skóry, wełny, futra czy jedwabiu, kosmetyki i środki czystości bez produktów odzwierzęcych i nietestowane na zwierzętach oraz rozrywka, która nie karmi się krzywdą zwierząt. Trzeba po prostu otworzyć to drugie oko.
Katarzyna Biernacka,
weganka, aktywistka prozwierzęca, przez 10 lat działała w Stowarzyszeniu Empatia. Prowadzi bloga: https://slowasawazne.blogspot.com